O sztuce doskonałej, czyli po co jechać do Katowic.


Odkryłem, że wystarczy mi, gdy pięknie zagrana jest pojedyncza nuta. Ona sama, albo cichy rytm, albo moment ciszy - przynoszą mi wytchnienie.
Arvo Pärt

Jakiś czas temu przejeżdżaliśmy przez Katowice, piliśmy kawę na dworcu. Mamy niedaleko do Katowic.

– Można tu czasem przyjeżdżać.
–  … ale po co?
Córka właśnie wróciła z  koncertu Tune-Yards w Katowicach.
– Widzieliście?
– Raczej nie, a co mieliśmy widzieć?
– Plakaty z Schollem w Katowicach! Nie wiedziałam, czy wam mówić, nie chciałam was załamywać    – mówi strapiona – Jak możecie nie wiedzieć? Chyba już jest za późno, może już nie być biletów. Koncert jutro o 17.
10 min później drukarka chrobotała wydając z siebie bilety na koncert.
To teraz już wiemy po co jeździć do Katowic.

Wszystkie nagrania Andreasa Scholla na płytach które mam, to muzyka, która zabrzmiała w realnym świecie pełnym powietrza, żywych ciał i instrumentów z drewna.
Przedwczoraj (22 listopada 2014 ) byłam na koncercie.

Andreas Scholl & Huberman Trio.
Zdjęcie przed bisem, ja już stałam, reszta widowni dopiero się podnosiła. Zdjęcie moje, z tabletu.

Usłyszałam ten sam głos. Doskonały, księżycowy, unikalny, ultramarynowy, kobaltowy, czysty, świeży, naturalny, głęboki, elektryzujący, piękny, najpiękniejszy kontratenor świata. Głos tak absolutnie cudowny, że słuchając go nie mam cienia wątpliwości, że doświadczam sztuki doskonałej.


Koncert został zarejestrowany dla firmy DECCA. Naliczyłam ok. 16 mikrofonów, kilka na estradzie i ok. 12 umieszczonych wzdłuż lekkiego łuku  idącego od sceny, ponad główną widownią  lekko zawijającym się pod plafonem z drewna.
Akustyka tej sali jest niezwykła. Powstała we współpracy z japońską firmą Nagata Acoustics, pracami kierował mistrz akustyki Yasushisa Toyota. Na stronie NOSPR przeczytałam, że „sale mają być najbardziej zaawansowane technologicznie w tej części Europy”. Nie wiem jakiej dokładnie części, ale jest to najnowocześniejsza sala koncertowa w Polsce.
Przed koncertem uprzedzono nas o nagraniu dla DECCA. Trzeba przyznać, że ani jeden raz nie odezwał się telefon. Ludzie starali się zachowywać bezszelestnie. Podłoga, fotele są tak skonstruowane, że nie wydają żadnych dźwięków. Na sali był jeden fotograf. Miał profesjonalny aparat z białą lufą. Kiedy nacisnął spust migawki, lustrzanka kłapnęła z wielkim trzaskiem. Wszyscy na niego spojrzeli z dezaprobatą. Biedak zrobił może kilka ujęć, jak mała „myszka tralaliszka”, bo lustrzanka jak to lustrzanka chrzęściła hałaśliwie, a akustyka sali uwypuklała, wzmacniała każdy dźwięk. Niestety listopad, pleśniejące wilgotne liście, zimno nie sprzyja gardłom melomanów. Przed koncertem, po zapowiedzi,  najpierw nieśmiało, ludzie zaczęli kaszleć. Ośmieleni coraz mocniej, na zapas. Kaszel narastał ze wszystkich zakątków sali. Symfonia kaszlu. Potem cisza. Niestety, czasami komuś wydarł się z gardła w zupełnie nieoczekiwanym momencie chrapliwy odgłos. Wiolonczelista wyciąga ostatnią nutę, właściwie to pozostaje już tylko subtelne drganie powietrza, i nagle huk z widowni. Mam nadzieję, że to zdejmą w obróbce cyfrowej przed nagraniem płyty. Podczas nagrywanych koncertów Milesa Davisa ludzie gwizdali, potem z dumą na płycie odsłuchiwali: „Teraz ja! To ja zagwizdałem!”, mam nadzieję, że nie powtórzy się to z kaszlem.


Architektem siedziby Narodowej Orkiestry Symfonicznej Polskiego Radia jest Tomasz Konior. Stojąc na placu im Mistrza Kilara budynek wygląda okazale, solidnie, przyzwoicie. Mógłby to być Sąd Najwyższy.


Wnętrze jest piękne. Główna sala koncertowa zaprojektowana jest w stylu vineyard, czyli w kształcie winnicy, która piętrowo układa się na stoku doliny. Czarny beton z fakturą fal (czasem na płótnie przesuwam grzebieniem po grubo nałożonej farbie – efekt podobny), brzozowe ciepłe drewno oraz ciemne, twarde, bardzo gładkie. Przyjemnie jest dotykać poszczególnych detali architektonicznych.


Nowoczesna, elegancka i bardzo przyjazna przestrzeń. Na koncercie było ok 1500 osób. Informacja, szatnia, kawa, toalety - wszystko na miarę, bez zatorów, nerwów, niepotrzebnego czekania. Dzięki temu człowiek może się unosić 10 cm ponad ziemią jeszcze długi czas po koncercie.


Huberman Trio:
Sándor Jávorkai, skrzypce
Tomasz Wabnic, altówka
Ádám Jávorkai, wiolonczela
Program:
Johann Sebastian Bach – Wariacje Goldbergowskie (oprac. Dymitr Sitkowiecki)
Arvo Pärt – Es sang vor langen Jahren
Arvo Pärt – Vater Unser
Antonio Vivaldi – Introduzione al Miserere Filiae Maestae Jerusalem
Antonio Vivaldi – Stabat Mater
„Stabat Mater” Antonio Vivaldiego w wykonaniu z Vera Zhuk (skrzypce), Grzegorz Frankowski (kontrabas) oraz Tamar Halperin-Scholl (klawesyn)

Tamar Halperin-Scholl, żona Andreasa Scholla, jest klawesynistką i pianistką specjalizującą się w muzyce dawnej. Występują razem. Andreas po koncercie muzykom dziękuje, a żonie przesyła pocałunki. Znalazłam ciekawy film z izraelskiej telewizji. Tamar mówi po hebrajsku, Andreas po angielsku. Półamatorski teledysk z Hamburga Scholl nakręcił sam. 
W tym filmie opowiada, jak to się stało, że zaczął śpiewać kontratenorem. Śpiewał sopranem w chórze chłopięcym. Chórmistrz namawiał go do wysokiego śpiewania prawie do 17 roku życia, długo po mutacji, ile da radę. Potem z sopranu przeszedł (?) na kontratenor i tak zostało.
Dla mnie nie ma tu odpowiedzi.
Ciekawa byłaby opowieść chórmistrza o głosie Andreasa Scholla. Jak dojrzewał i się zmieniał. Jak pracował z fenomenalnym talentem.
Naturalnym męskim głosem Andreasa jest baryton (można usłyszeć tutaj - show w TV :),
tak się mówi, ale to przecież kontratenor jest jego prawdziwym głosem.



Fragmenty wywiadu Piotra Matwiejczuka z Dwójki Polskiego Radia.
O rycerzach, poezji i byciu mężczyzną.

Komentarze

Prześlij komentarz