David Hockney Wspaniały



Ciekawy artykuł w BBC, w dziale News Technology:
http://www.bbc.co.uk/news/technology-11666162
David Hockney twórczy i wspaniały, a jak się dobrze ma, a jak świetnie wygląda.
Jak mnie to cieszy. Paryska wystawa cudowna, chciałabym ją zobaczyć. Hockneya zawsze interesowały nowe technologie. Kiedyś były to serie obrazów składanych z polaroidowych fotografii, kubistyczne kompozycje, bardzo współczesne, malarskie i filmowe zarazem. Pamiętam poskładany akt kobiecy i moje zadziwienie. 

Prawda jest taka, że D.H. jest jedynym żyjącym artystą malarzem, którego twórczość naprawdę poraża mnie swoją intensywnością i żywotnością.
David Hockney "Nichols Canyon"
                    David Hockney                     Photo: David Sandison/Independent

Photo. Peter Schlesinger


Kiedy myślę, że chyba już nie żyję, że nie reaguję, że mnie nic nie rusza i nie wzrusza we współczesnej sztuce, że w najlepszym razie coś jest zmyślne, albo niezmyślne, ciekawe, sprytne, zaangażowane, w słusznej sprawie i niesłusznej, głupie, mądre, że czegoś jest bardzo dużo i się ktoś napracował, albo z suchej szmaty wyciśnięte,
wtedy
zaglądam sobie do Davida Hockneya i już mi serce bije szybciej, już mi lepiej.



Od dawna już tworzył obrazy cyfrowe (1985).  Kiedyś używał piórka, teraz w dobie ekranów dotykowych woli palce.
Maluje cyfrowo prawą i lewą ręką, olejami zaś pędzlem i tylko prawą.
Od kilku miesięcy używam dużego tabletu Intuos4, więc ciągle jestem na etapie piórka cyfrowego.  Można wydłużyć je do 21cm, co daje złudzenie, że trzyma się  w dłoni pędzel i to mnie na razie zadowala. Piórko jest takie wrażliwe i czułe na dotyk tabletu, że nie przypomina tego na drucie sprzed 25 lat, którym  szorował Hockney. Radość tworzenia na ekranie, malowania światłem jest rozkoszą. 

Z twórczością Hockneya jestem związana w sposób szczególny. Właściwie odkryłam go dla siebie poprzez zakazane malarstwo Zbysława Maciejewskiego. Gdy byłam na I roku malarstwa w krakowskiej ASP (1987), zaraz na samym początku roku akademickiego obejrzałam wielką retrospektywę  wtedy jeszcze żyjącego Zbysława Marka Maciejewskiego. Byłam zachwycona, oczarowana, oczy mi błyszczały, policzki płonęły, włosy zawijały się w jeszcze ściślejsze loki, jednym słowem – zauroczenie, zakochanie.

Mr and Mrs Clark and Percy (1971), depicting Ossie Clark and Celia Birtwell – the only work by a living artist in the BBC's greatest British paintings vote in 2005
David Hockney - wystawa, ale nie wiem gdzie to było.
Opowiadałam o wystawie na uczelni, młody asystent zwrócił do mnie twarz i przez dwie godziny tłumaczył, że moje zachwyty i uczucia są absolutnie niewłaściwe i niepoprawne, a malarstwo Maciejewskiego jest złe, niedobre, nic nie warte, że jest to przecież malarstwo estetyczne*  i nie powinno, co tam nie powinno, nie może mi się podobać! To nie jest PRAWDZIWA sztuka. To jest komercja. Cóż może być gorszego i bardziej haniebnego?
(Asystent ten awansował, tworzy i jest konsekwentny, maluje z wielkim trudem. „Być konsekwentnym” to drugi ciekawy termin – wytrych mocno nadużywany wtedy w akademii, bycie „konsekwentnym” było wartością samą w sobie, nie ma chyba nic bardziej niszczącego dla młodego artysty niż bycie konsekwentnym.)



Osłupiałam. Powoli, miesiąc za miesiącem zaczynałam rozumieć, że „prawdziwa sztuka” nie może być tworzona szybko, sprawnie, lekko, z przyjemnością. „Prawdziwa sztuka” powstaje w bólu i cierpieniu, powoli, drapiąc z bezsilności połamanymi zakrwawionymi paznokciami po kamieniach, aż wyżłobimy rowek, wtedy to jest „prawdziwa sztuka”, a najlepiej żłobić nogą, bo wtedy pozbędziemy się tej zdradliwej sprawności, która prawdziwej sztuce nie służy*.

Więc żłobiliśmy rowek, ale było mi jakoś ciężko („to zupełnie naturalne, przyzwyczaisz się, tak trzeba”) ciężko nawet nie dlatego, że trzeba było żłobić (lubię pracować), ciężko mi było, bo musiałam moją prawdziwą orientację twórczą ukrywać. A to jest trudne.  Zmieniałam pracownie, jak wychodziło na jaw jaka naprawdę jestem, wtedy wszystko zaczynało się psuć – „to jest malarstwo estetyczne, pracujesz za szybko, za łatwo ci idzie, nie powinno się tak szybko malować, rysować, bo wtedy gubisz to, co najważniejsze…”
Przecież wiedziałam, że moje obrazy były słabe, potrzebowałam bardzo wsparcia i mistrza, ale w moim świecie, a nie w tym obcym. Szukałam pracowni, w której znalazłabym zrozumienie dla mojego bardzo nieprzyzwoitego gustu. Byłam już na III czy IV roku, a ciągle nie mogłam sobie znaleźć miejsca. Nieodżałowany profesor Zbylut Grzywacz uczył mnie rysunku i w jego pracowni czułam, że robię postępy, niestety i on nie aprobował moich prób malarskich, uważał, że podążam w niewłaściwym kierunku, nie przeszkadzało mu to jednak oceniać moich prac bardzo wysoko. Gdyby Profesor prowadził również oprócz pracowni rysunku również malarstwo, chętnie bym u niego studiowała. Zbylut Grzywacz nie uważał się za dobrego malarza, ale potrafił zobaczyć malarstwo, a jego krytyczne uwagi zawsze były ciekawe i inspirujące.

Przeszłam przez kilka pracowni malarstwa. Studiowałam u różnych profesorów, z różnym skutkiem. generalnie - huśtawka nastrojów.
Zausznicy pewnego profesora szeptali mi do ucha:
 „Profesor powiedział, że ten obraz przypomina opakowanie od herbaty! Profesor powiedział, że to chyba projekt puszki”.
---
Profesor
     Na wystawie semestralnej pokaże pani te obrazy.

Ja   
     Te!? Te są najgorsze… takie poprawne, panie profesorze, chciałabym pokazać tę martwą naturę z lwem…

Profesor
     Nie, nie, nie. Wykluczone. Nie dostanie pani wtedy zaliczenia,  a swoją drogą, dlaczego zamiast modelki jest w tym miejscu lew, a poza tym jak można w ten sposób łączyć kolory!
---
Już wiedziałam, że można i się od tego nie umiera. Wiedziałam, że kocham malować takie obrazy, ale pozostawało pytanie: jak skończyć tę szkołę?
Obraz się podobał i budził żywe uczucia, przychodzili ludzie z innych pracowni zobaczyć ten skandal. To było naprawdę zabawne, że w tych czasach obraz był nie do przyjęcia z powodu lwa i dziwnych kolorów. Trudno mi to zrozumieć, trudno nie powstrzymać śmiechu.
Z mojego dyplomu próbowałam uczynić coming out i przyznać się: tak, maluję obrazy, które klasyfikujecie jako "malarstwo estetyczne". Napisałam pracę, w której próbowałam wytłumaczyć, jak to rozumiem, co to naprawdę znaczy. Praca była chyba niezbyt dobrze napisana, bo została całkiem zignorowana. Zauważono tylko, że jest wydrukowana na kolorowych kartkach, sama również byłam ubrana bardzo kolorowo i to miało znaczyć, że jestem szczera, a moja twórczość pasuje do mnie. Więc OK, wyróżnienie. 




Wiedziałam, że istnieje David Hockney i  Ronald Brooks Kitaj, i że sztuka powstaje na miliard sposobów, we krwi, pocie, spermie, błocie na pionowej ścianie, ale i we krwi, spermie, pocie, kwiatach i na łyżwach!
David Hockney zostaje namaszczony przez Picassa. Rysunek Hockneya. Muszę poszukać prawdziwego tytułu.

Umiejętność sprawnego rysowania bardzo się tym Artystom przydała. 
Niech ręka zrobi to, co pomyśli głowa. Umiejętność - to narzędzie i musi być dobrej jakości.

Trzymam w ręku licho wydany katalog z wystawy w Krakowie z 1980r.
347 grafik Picassa ze zbiorów Ludwiga w Akwizgranie. Katalog ten mam od roku 1982.
347 grafik Picasso stworzył w przeciągu niespełna 7 miesięcy w 1968 roku. Miał wtedy 87 lat.

Prace są zachwycające,  przepiękne. Artysta tworzył jak maszyna, szybko, bezbłędnie, absolutne genialne linie tak proste i zgrabne, jak linie tworzone na niebie przez przelatujące ptaki.
Linie, które od razu wiedzą, gdzie jest ich miejsce, nie męczą się,  nie szarpią i nie zrywają się, nie mylą. Idą prosto do celu. Są śmiałe, świeże i żywe. Genialne prace.
Wiszą na ścianach, a ludzie na nie patrzą i są szczęśliwi.



1*.„Malarstwo estetyczne” – nie wiem, kto pierwszy ukuł w akademii tę zbitkę, ale była to bardzo często używana formuła na określenie niby ładnego, ale bezwartościowego malowidła, które może służyć jedynie jako ozdoba (sic!) na ścianie. Asystenci i profesorowie używali radośnie tego wyrażenia, było ono wytrychem i kluczem tam, gdzie nie bardzo było wiadomo, co powiedzieć, a obraz był zanadto kolorowy i zanadto ładny.

2*. Sprawność  rysowania,  tak potępiana poza pracownią Zbyluta Grzywacza, sprawiała w istocie większości studentów poważny problem. Koślawe ręce, nogi, brak proporcji, niemożność oddania na papierze tego, co się widzi. Niemożność interpretowano jako indywidualizm, cechę charakterystyczną. Nawet konia można nauczyć rysować - mawiano w niektórych miejscach - nie o to chodzi, nie to jest najważniejsze. Najważniejsze jest to, co ma się do powiedzenia. Zgadza się, ale jakich instrumentów używać? Nikt nie zostanie wirtuozem skrzypiec, jeśli nie będzie umiał na nich grać. Wspierano się Duchampem (powiedział to chyba pierwszy raz około roku 1915 - jak to dawno było), że artysta nie musi umieć rysować (sam zresztą rysował doskonale) i w istocie mniej więcej od tego czasu datuje się schizma sztuki na konceptualną i tradycyjną. Rzeczywiście, po co artyście konceptualnemu umiejętność rysowania? Ciekawe, czego uczą obecnie w akademiach?


...

Komentarze