"Sen", monotypia, linoryt, 2007
Poza koszmarami, gdzie na „kropelkę” próbowałam sobie przykleić urwaną rękę (rozpaczliwe myśli, przecież się zepsuje… co robić?), miałam sny inne. Idziemy z Piotrusiem na wystawę sztuki. Widzimy wielkie, z rozmachem zrobione instalacje. Wszystko zielone oświetlone chłodnymi świecącymi jarzeniówkami. Niektóre przygasają i migają, jak w pociągu, czy starej fabryce. Duże akwaria, w środku każdego z nich znajdują się pourywane części ciał zrobione z żywic polimerowych i silikonu. Jak prawdziwe. W środku mechanizmy poruszające. Dużo urwanych głów, które poruszają ustami. Ciała otoczone przedmiotami codziennego użytku, śmieciami, monitorami, wszystko porośnięte zielonymi glonami, twarze, nogi, ciała również. Gdzieniegdzie miga jakaś lampa neonowa. Niby zepsuta. Jakieś kształty. Gdy głowy mówią, delikatne włoski glonów przy otwartych ustach poruszają się z ruchem przepływającej wody. Czasem wyleci zabłąkany bąbelek. Oczy zamykają się i otwierają. Gdzieniegdzie przepełznie ślimak. Nie słyszymy mowy głów, przyklejone do szyb akwariów wiszą teksty wypisane przez artystę kulfoniastymi literami. Kartki poprzyklejane jedna do drugiej, długie do podłogi. To mówi GŁOWA NR 2 : bla, bla, bla, kondycja współczesnego człowieka, wyalienowanie itd., to, co znamy. Gdzieś z boku leży sterta kamieni pobryzgana farbą. Piotruś bierze jeden. Nie zauważam. Dopiero na ulicy przy dziennym świetle spostrzegam, że trzyma w dłoniach wapienny kamień owinięty izolowanym drutem, taki sam, jaki wrzucam do studni wiosną jako obciążenie plastikowej rury od pompy. Jednak na tym kamieniu jest jakaś plamka z farby i pieczątka „Muzeum Sztuki…”
Panikuję, denerwuję się, myślę sobie, tysiące euro do zapłacenia, kara. Zimne poty.
We śnie odnajduję w sobie ten sam lęk, który przeżyłam naprawdę w Muzeum Ludwig w Kolonii. Nie mogłam utrzymać za rękę Piotrusia, wszystko było ciekawe, a to wełniane frędzle wiszące od góry, a to balon napompowany, a to pistolecik strzelający różową farbą. Strażniczka tylko mrużyła oczy: „Czy pani wie, ile to kosztuje? Proszę wziąć, trzymać to dziecko! Ono jest oczywiście chore, bo nie zachowuje się normalnie, ja rozumiem, ale i tak będzie pani płaciła odszkodowanie! Muzeum zapłaciło za to setki tysięcy!”
Zrobiłam się taka malutka, wzięłam Piotrusia za rękę i wyszłam.
Piotruś nic nie zepsuł, balon został balonem, frędzli nie ściągnął. Wszystko to można dalej podziwiać nienaruszone w tym niemieckim wspaniałym i bogatym muzeum.
Komentarze
Prześlij komentarz